Przeklinałam w duchu moje łapy. Byłam znacznie wolniejsza od basiora,
widziałam, jak chwilami przyspieszał nieznacznie, zaraz jednak zwalniał,
by zrównać ze mną krok. Zastanawiało mnie, dlaczego po prostu mnie nie
zostawi, ja przynajmniej na pewno tak bym postąpiła. Czyżby mu na mnie
zależało?
Nie było to zbyt prawdopodobne, jednak ta myśl wywołała przyjemne
łaskotanie w brzuchu. No ładnie Na’, znacie się od kilku chwil, a ty już
liczysz na coś więcej. Naiwna, głupia, dziecinna. Ponownie luknęłam na
basiora i nasze spojrzenia na krótką chwilę się spotkały. Potem, niemal
nie odwracając głowy, spojrzałam na tego w dupę jebanego golema.
- Ożeż kurwa! – krzyknęłam mimowolnie, bo menda była coraz bliżej.
- Popieram! – zadeklarował mój towarzysz.
- No to kamień z serca – parsknęłam nawet nie próbując ukryć rozpaczy w głosie, z którą jednak mieszał się sarkazm.
Jeszcze dwa susy, skok przez powalone drzewo, siedem susów… Gwałtownie
zaryłam pazurami o ziemię, ledwie utrzymując równowagę, i odwróciłam się
w stronę goniącej nas kupy mułu i syfu.
- Nova! – krzyknął Combo, zatrzymując się kawałek dalej. – Musimy spadać!
- Zaufaj mi – odmruknęłam cicho.
Wilkopodobne monstrum zwolniło nieco, widząc, że się zatrzymałam.
Warknęłam głucho, zjeżyłam sierść na karku, położyłam uszy po potylicy.
Wówczas to-ono ponownie przyspieszyło, wydając z siebie syczący odgłos.
Wąż pierdolony, nawet zabawne.
- Na’ita, cholera, nie zgrywaj mi tu bohatera, którym nie jesteś! –
mogłam postawić prawą łapę, że w jego głosie brzmiała rozpacz i coś na
kształt troski. … Cudzą prawą łapę, żeby nie było.
- Cofnij się i patrz – odparłam na to z szerokim uśmiechem. Combo
zmarszczył brwi, jednak przestał się wydzierać i mnie posłuchał.
W ostatniej chwili uskoczyłam przed zębo-igłami, ocierając się sierścią o
śmierdzące ciało potworka z jeziorka. Hej, nawet nie czuję jak rymuję. O
boże, ja tworzę! Zaśmiałam się do własnych myśli, ponownie uskakując
przed zadziwiająco szybkim i zwinnym przeciwnikiem. Cofnęłam się kilka
kroków i wyciszyłam umysł.
Wszystko zwolniło. I rzucający się na mnie golem, i Combo, który… Sama
nie wiem, co robił, ale wyglądało to całkiem komicznie. Czułam już
śmierdzący oddech stwora, gdy wszystko nagle wróciło do normy i jebut! Z
nieskrywaną satysfakcją patrzyłam, jak ta mieszanka wszelkiego gówna i
lian wylatuje w powietrze i leci hen ku zachodzącemu słońcu. No dobrze,
może aż tak daleko to to nie było, ale na pewno dało nam sporą przewagę.
Starając się zignorować nieprzyjemne zawroty głowy, jakie zazwyczaj
towarzyszyły tworzeniu tak mocnych pól siłowych, podeszłam do Combo i
posłałam mu dumny uśmiech.
- No Światełko, nie było aż tak… - urwałam, lekko się zataczając.
Oparłam się bokiem o najbliższe drzewo, przymknęłam ślepia i dokończyłam
- … aż tak strasznie.
Tylko chwilka. Kilka spokojnych oddechów i będę mogła dalej biec,
obiecuję. Tylko chwilka. Nawet użyję energii eteru żeby przyspieszyć. To
aż tak nie męczy, nawet nie boli jak pola. I nie będziesz musiał
zwalniać ze względu na mnie, Combo. Tylko… chwilka.
Nie byłam pewna, czy mówiłam moje myśli na głos, czy jednak wciąż
pozostały jedynie myślami; miałam szczerą na dzieję na to drugie.
Zwiesiłam głowę i oddychałam ciężko. I rzeczywiście, po chwili zaczęło
być lepiej, choć wciąż gdzieś z tyłu głowy pulsował mi tępy ból, a w
pysku czułam wyjątkowo nieprzyjemny posmak krwi.
W końcu było na tyle dobrze, że raźnym krokiem podeszłam do czarnego
samca i wlepiłam w niego spojrzenie tytułem „Ja zrobiłam swoje, teraz ty
prowadź, mistrzu”.
E... Combo? Nie umiem w pisanie .-.
+15 p. (553 słowa)