- Dziadku?
- Tak Koko?
- Dlaczego motyle nie mają ogona?
- Bo jest im niepotrzebny.
- To dlaczego my mamy ogony?
- Nie wiem, nikt tego nie wie. Jedynie wiem że dały nam je Elfy, by lepiej żyć.
- A co to co mają na plecach?
- To skrzydła. Dzięki nim może lecieć wysoko nad ziemią.
- Więc dlaczego ode mnie uciekają?
- Ponieważ boją się ciebie. Jeśli taki wielki wilk podszedł by do ciebie też byś się przestraszyła.
- Wcale nie! Ja się niczego nie bo... Aaa! - Obok mnie skoczyła jakaś zielona postać.
- Nie bój się. - zaśmiał się dziadek -to konik polny. nic ci nie zrobi. - Na mojej twarzy widniała ulga. Nagle coś na mnie wpadło.
- Invi! Nie strasz mnie tak! - krzyknęłam na brata
- Przepraszam, młoda, tylko przebiegałem. Niedaleko zauważyłem królika. Staram się go złapać... A raczej starałem. Już uciekł. - zrobił smutną minę. Był dobrym bratem, tylko nie lubiłam gdy mówił mi młoda.
- Nie mów do mnie młoda! - braciszek parsknął śmiechem.
- A tak przy okazji, Dziadku nauczysz mnie polować?
- Jasne, Koko, ale teraz wracaj do domu. - kiwnęłam przecząco głową.
- Mogę zostać i popatrzeć? - dziadek namyślał się chwilę i przytaknął.
- Dobrze, tylko uważaj i zachowaj ciszę. - przesunęłam łapą po pysku na znak że nic nie powiem. Mój brat był całe dwa lata starszy ode mnie, i wiele sprawniejszy. Lubiłam patrzeć gdy poluje.
~10 miesięcy później.~
To było dziwne. Cały świat okrywał zimny biały puch. A z nieba zamiast deszczu padał właśnie ten puch. Zrobiło się zimno, i było mniej zwierzyny do polowania. A moje futro zgęstniało. Ja i Armin bawiliśmy się razem brykając wśród zasp. Mimo chłodu było to przyjemne. Po zabawie zawsze wchodziliśmy do jaskini za wodospadem- a w każdym razie zamrożonym wodospadem. Kryształki świeciły u góry. Nikt nie wiedział o naszej kryjówce, dlatego była tak wspaniała. A Armin to najwspanialszy basior jakiego spotkałam, i mój najlepszy przyjaciel. Pewnego razu wieczorem wybrałam się na spacer z bratem. Nigdy nie byłam w nocy na polu.
- A co to? - wskazałam na białe punkciki na niebie.
- To gwiazdy. Jest ich tysiące, a może i miliony, nikomu nie udało się ich zliczyć - mój brat był bardzo mądry. Choć nie zawsze tłumaczył mi wszystko. Zwykle jego odpowiedzi to: "zapytaj dziadka" albo "Dowiesz się w swoim czasie". Nagle w krzakach zauważyłam zieloną postać. Mój brat także ją zauważył. Rzucił się w pogoń, a ja stałam tam jak słup soli ty tylko nasłuchiwałam ciszy biegnącej z lasu. Czekałam... czekałam... czekałam. Dotrwałam tam do świtu, a po bracie nawet kawałka futra. Nie odważyłam się skoczyć w pogoń. Uciekłam do jaskinii naszej rodziny, zawiadomić dziadka.
- Dziadku! - wybudziłam starego wilka a ten aż podskoczył
- Jeju.. Koko nie strasz mnie tak, co się stało? - do moich oczu napłynęły łzy.
- Invi zaginął! Wczoraj wieczorem pobiegł za czymś do lasu i jeszcze nie wrócił! - Dziadek był przerażony.
- Koko! Dlaczego nic wcześniej nie powiedziałaś!? - warknął. Pierwszy raz na mnie krzyknął. - Cholera - przeklął.
- P-p-przepraszam...
- Zostań tu i nie wychodź, póki ktoś ci nie pozwoli! - I wybiegł z jaskini. Byłam przerażona, usiadłam w kącie i płakałam w swoje futro na ogonie.
~Kolejny rok później~
Minął już rok. Dalej byłam załamana po stracie brata. Nie skupiałam się na lekcjach więc byłam słaba w polowaniu czy samoobronie. Zwykle to siedziałam pod drzewem przy którym mój brat zaginął, bezczynnie czekając, aż wróci. Moją wielką otuchą był dziadek i mój chłopak, Armin. Dziś minął rok od zniknięcia Inversio, tego dnia miałam stać się dorosła, ale nie mogłam świętować tego bez brata. Nie wiedziałam że to co się dzisiaj stanie będzie tak samo okropne. wróciłam właśnie z Arminem po spacerze.
- Wróciłam! - cisza. - Halo! Dziadku? - dalej cisza. Nerwowo rozglądnęłam się po jaskini. Dziadek leżał nieprzytomny na swoim legowisku. - Armin! Wołaj po pomoc! - Basior skinął głową i wyleciał z jaskini.
- Dziadku... halo! ODPOWIEDZ! NIE MOGĘ STRACIĆ I CIEBIE! - przyłożyłam ucho do jego piersi. To koniec, serce nie bije, dziadek nie oddycha... On nie żyje. Wybiegłam z jaskini i biegłam na przód. Nic już nie jest ważne, ja chce tylko zginąć, umrzeć, trafić do mojego dziadka i brata, nie chce dalej żyć.
~Dwa lata później~
Byłam wygłodzona, zmęczona, spragniona, zmarznięta. Pomimo usilnych prób nie potrafiłam popełnić samobójstwa. Z powodu tego, że w okolicy nie ma żywej duszy, przeszłam na jedzenie jagód, roślin i im podobnych.
Pewnego wieczoru obudziło mnie ciche popiskiwanie. Przede mną był malutki niebieski stworek. Pobiegłam za nim, a on zaprowadził mnie do elfów.
- Młoda damo, widzę, że nie idzie ci zbyt dobrze... Mam pewną ofertę dla ciebie - Elf wyglądał okropnie, był chudy, miał wielki, długi i cienki nos. I spiczaste uszy. Popatrzyłam na niego podejrzanie.
- Nie bój się, mogę ci zaoferować magiczne moce, w zamian za drobną przysługę... Oddasz mi kawałek swojej duszy - Zamyśliłam się. Magiczne moce brzmią kusząco. ale o co chodzi z tą duszą?
- Zgoda - powiedziałam. Potem elf kazał mi rozciąć łapę i przypieczętować to krwią. Zrobiłam to, a on się uśmiechnął i nagle przeniosłam się do innej krainy, zapominając o bracie i jego imieniu.
ZALICZONE!
+25 p.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz