sobota, 17 czerwca 2017

Od Nikki

Spacer w takich okolicznościach, kiedy to jestem nieoficjalnie na terenach obcej watahy, to niezbyt dobry pomysł. Bardzo nawet, powiedziałabym. Ale nie powiem, bo nie lubię pesymizować.
Cicho stawiałam kolejne kroki, starając się nie wywołać szelestu na ściółce leśnej. Noc zdecydowanie mi nie sprzyjała, i to tylko z tegoż powodu, że moje futro ma nieskazitelnie biały kolor, który utrudnia mi maskowanie się o tej porze. Używając swojej mocy zatrzymałam wiatr. Nie zagłuszał więc już mojego oddechu, ale też nie niósł na swych skrzydłach mojego zapchu i utrudniał wytropienie mojej osoby przynajmniej w jakimś tam niewielkim stopniu.
Westchnęłam cicho i ziewnęłam, rozglądając się za czymś do zjedzenia, ale żadne zwierzę nie wpadło mi w oko. Nie chciało mi się biec do potoku, bo mimo wszystko mogłam w ten sposób ściągnąć na siebie uwagę innych. Tak więc, z zamiarem ucięcia sobie drzemki, podeszłam do jednego z drzew. Machnęłam ogonem, zatrzymując się w miejscu i przymykając oczy, ale nagle cofnęłam się odruchowo.
Zza grubego pnia wychynęło dwoje błyszczących, wilczych ślepi.

Ktoś? Tak, wiem, słabe to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz