Był to bowiem nagły i szybki skok w moją stronę, z pazurami wyciągniętymi ku mojemu łbie. Cofnąłem się o krok, jedną z łap zaczepiając o wystający z ziemi korzeń i przewracając się na grzbiet, co uratowało mnie przed niechybną śmiercią. Szybko przekręciłem się na brzuch, dostrzegając, że tuż nad moim łbem zafurkotał długi, puszysty ogon z przywiązaną do niego wilczą czaszką. Wykorzystałem ten „dodatek” i chwyciłem zań zębami, zatrzymując waderę w locie. W rezultacie jej długie łapy nie sięgnęły ziemi, a ona sama uderzyła łbem o grunt. Gdy tylko zorientowała się, co jest grane, zaczęła wić się, szarpać i usiłowała dosięgnąć mnie zębami.
- Nie mam zamiaru cię zabijać, tylko się uspokój! - krzyknąłem, nie wypuszczając jednak jej ogona z pyska, co poskutkowało niejakim zniekształceniem mojego głosu.
Czyżby podziałało? Wadera zatrzymała się w miejscu, a ja puściłem jej ogon, wypluwając resztki futra z pyska.
- Czego chcesz - warknęła obca. Nie potrafiłem rozpoznać jej głosu ani zaliczyć go do któregoś konkretnego rodzaju. Był grobowy i cichy, może nieco skrzekliwy, ale napewno należący do wadery. Oczywiście słychać w nim było niepojętą złość i trochę dezorientacji zaistniałą przed chwilą sytuacją.
- Chcę cię spytać, czy szukasz może watahy - odparłem z westchnieniem, starając się w miarę możliwości rozluźnić, ale i nie stracić czujności. Moje pytanie spotkało się z odpowiedzią w postaci cichego prychnięcia. Nie byłem tylko pewien, co miało ono oznaczać...
Yumi? Tsaa... wena robi co chce xd
+5 p. (291 słów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz