czwartek, 4 maja 2017

Od Sigmy CD. Inversio

Czułem, że Inversio mi nie ufa, ale jak mogłem mieć mu to za złe, skoro i ja nie ufałem jemu? Mimo pewnej dozy niepewności i dystansu do mojej osoby, basior sprawiał jak najbardziej pozytywne wrażanie, dlatego też po chwili podążyłem za nim. Odniosłem wrażenie, że sam do końca nie wie, gdzie mnie zaprowadzić, a dla pewności zapytałem:
- Dokąd idziemy?
- Przed siebie – tak jak przypuszczałem.
Zawahałem się przez krótką chwilę. Nowo poznany wilk, w którym z pewnością budziłem pewne wątpliwości, prowadził mnie w miejsce, o którym nie chciał mi nic powiedzieć. Cichy głos, gdzieś z tyłu głowy, mówił mi, że muszę zwiększyć czujność, a jednocześnie mruczał coś, że postawa Alfy jest zbyt swobodna, by była to jakaś pułapka. Ostatecznie postanowiłem zaufać temu drugiemu i kilka następnych metrów pokonałem truchtem, by zrównać krok z Szefem. 
Szliśmy w przyjaznym milczeniu, i choć w powietrzu wisiały niezadane pytania, żaden z nas nie chciał poganiać tego drugiego. Postanowiłem skupić się na otoczeniu. Postawiłem uszy na sztorc i rozglądałem się uważnie, co niestety utrudniała mi ślepota, więc byłem zmuszony do kręcenia łbem i chwilami wręcz odwracania się całym ciałem. Z pewnością wyglądało to co najmniej kretyńsko, ale co zrobisz jak nic nie zrobisz? A w przekonaniu tym utwierdził mnie wyraźnie rozbawiony głos basiora:
- Coś się stało, Sigma? 
Przystanąłem, spuściłem na chwilę łeb i prychnąłem w długie źdźbła trawy, jakby winiąc je za mój los. Zastanawiałeś się, jak mu to powiedzieć? Proszę, okazja sama przyszła, niesamowite szczęście. Uniosłem wzrok i spostrzegłem, że i Inversio się zatrzymał i patrzył na mnie pytająco. Westchnąłem raz jeszcze, po czym, siląc się na obojętny ton, odparłem:
- Jestem ślepy na prawe oko i trochę utrudnia to poznawanie terenu. 
- Tak myślałem – skwitował.
- Dlaczego? – Tym razem to ja zadałem pytanie, czując rosnącą niepewność; byłem też pewien, że sierść na karku podniosła się nieco. 
- W pewnym momencie odwróciłeś głowę tak, że zobaczyłem, że jedno oko masz tak jakby… - zastanowił się chwilę szukając odpowiedniego określenia – zamglone. Dlatego założyłem, że nie widzisz na nie – wyjaśnił jakby przepraszająco, choć w jego spojrzeniu dostrzegłem niemiłe zaskoczenie moim zachowaniem.
- Sorry Szefie, ja po prostu… - zmieszany opuściłem nieco uszy. Wiedziałem, że popełniłem pierwszy błąd, więc trzeba było jakoś zatrzeć złe wrażenie. – Nikt nigdy nie zwracał uwagi na takie szczegóły, nigdy nikt nie pytał. Znajomości zawsze ograniczały się do niezbędnych informacji, takich jak „ile biorę” i „czy na pewno jestem skuteczny”, ale nie do tego, czy jestem w stu procentach sprawny. Dlatego gdy powiedziałeś, że się domyśliłeś… – zawiesiłem głos pozwalając mu dokończyć:
- …Poczułeś się zagrożony – kiwnął powoli głową w zadumie. 
Potwierdziłem cicho, czując rosnące zażenowanie. Obawiałem się, że opuszczę sforę szybciej, niż do niej naprawdę dołączę. Inversio nie sprawiał wrażenia szczególnie złego, a raczej skonfundowanego. 
- Co miałeś na myśli mówiąc „ile bierzesz”? – zapytał z nieobecnym wyrazem pyska. Gdy powtórzył me słowa zdałem sobie sprawę, jak dwuznacznie musiały zabrzmieć dla kogoś niewtajemniczonego.
- Pod pseudonimem Moon Knighta działam jako skrytobójca – odparłem niepewnie.
- Jesteś w tym dobry?
- Przez pierwszy rok niektórzy mieli wątpliwości co do mojej skuteczności, ale od jakiegoś czasu jestem rozpoznawany jako jeden z lepszych – mruknąłem wymijająco.
Ponownie skinął łbem i powoli ruszył dalej, a ja podreptałem za nim, pozostając pół kroku w tyle. Po dłuższej chwili po moich łapach zaczął rozchodzić się kłujący ból. Wiedziałem, że prędzej czy później kończyny odmówią mi posłuszeństwa – tego dnia szedłem znacznie dłużej niż zazwyczaj, bo nocny postój skróciłem z kilku godzin na napicie się i obgryzienie jakiejś kości, po czym ruszyłem dalej. Zacisnąłem mocno zęby i szedłem dalej, nie mając zamiaru odpuszczać. 
Wkrótce szum wody stał się wyraźniejszy i naszym oczom ukazał się potok. Inversio bez słowa skręcił w jego kierunku, a ja posłusznie za nim, wiedząc, że muszę zebrać kilka dodatnich punktów. Basior nachylił się i zaczął pić, co przypomniało mi, że przecież od dawna nie gasiłem pragnienia, więc zamoczyłem przednie łapy w lodowatej wodzie i jąłem chłeptać. 
Woda przyjemnie obmywała mi kończyny łagodząc nieco ból. Wyjątkowo frustrującym był fakt, że mimo wielomiesięcznej wędrówki, to mój organizm kiepsko to znosił. 
- Idziemy dalej? – Zapytał Szef łagodnie, jakby rzucając w niepamięć incydent sprzed kilku chwil. 
- Pewnie – zgodziłem się słabym głosem.
Wędrowaliśmy dalej przez - nie sposób się nie zgodzić – piękne tereny watahy, lecz nie byłem w stanie się nimi zachwycać, resztkami sił zmuszając się do marszu. Gdybym był bardziej uważny, gdybym patrzył na drogę, wówczas pewnie zauważyłbym duży, wystający nad ziemią korzeń. Niestety, nie byłem uważny i nie patrzyłem, gdzie stawiam łapy. „Przykląkłem” na lewej przedniej, cudem znajdując dla drugiej oparcie. Tylko dzięki temu, że nie upadłem i zadem, udało mi się wstać, choć z trudem. Tym razem jednak nie udało mi się powstrzymać jęku bólu.

Inversio? Sigmusiowi łapki odpadają :c
+20 p. (791 słów)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz