Czułem, że Inversio mi nie ufa, ale jak mogłem mieć mu to za złe,
skoro i ja nie ufałem jemu? Mimo pewnej dozy niepewności i dystansu do
mojej osoby, basior sprawiał jak najbardziej pozytywne wrażanie, dlatego
też po chwili podążyłem za nim. Odniosłem wrażenie, że sam do końca nie
wie, gdzie mnie zaprowadzić, a dla pewności zapytałem:
- Dokąd idziemy?
- Przed siebie – tak jak przypuszczałem.
Zawahałem
się przez krótką chwilę. Nowo poznany wilk, w którym z pewnością
budziłem pewne wątpliwości, prowadził mnie w miejsce, o którym nie
chciał mi nic powiedzieć. Cichy głos, gdzieś z tyłu głowy, mówił mi, że
muszę zwiększyć czujność, a jednocześnie mruczał coś, że postawa Alfy
jest zbyt swobodna, by była to jakaś pułapka. Ostatecznie postanowiłem
zaufać temu drugiemu i kilka następnych metrów pokonałem truchtem, by
zrównać krok z Szefem.
Szliśmy w przyjaznym milczeniu, i choć
w powietrzu wisiały niezadane pytania, żaden z nas nie chciał poganiać
tego drugiego. Postanowiłem skupić się na otoczeniu. Postawiłem uszy na
sztorc i rozglądałem się uważnie, co niestety utrudniała mi ślepota,
więc byłem zmuszony do kręcenia łbem i chwilami wręcz odwracania się
całym ciałem. Z pewnością wyglądało to co najmniej kretyńsko, ale co
zrobisz jak nic nie zrobisz? A w przekonaniu tym utwierdził mnie
wyraźnie rozbawiony głos basiora:
- Coś się stało, Sigma?
Przystanąłem,
spuściłem na chwilę łeb i prychnąłem w długie źdźbła trawy, jakby
winiąc je za mój los. Zastanawiałeś się, jak mu to powiedzieć? Proszę,
okazja sama przyszła, niesamowite szczęście. Uniosłem wzrok i
spostrzegłem, że i Inversio się zatrzymał i patrzył na mnie pytająco.
Westchnąłem raz jeszcze, po czym, siląc się na obojętny ton, odparłem:
- Jestem ślepy na prawe oko i trochę utrudnia to poznawanie terenu.
- Tak myślałem – skwitował.
-
Dlaczego? – Tym razem to ja zadałem pytanie, czując rosnącą niepewność;
byłem też pewien, że sierść na karku podniosła się nieco.
- W
pewnym momencie odwróciłeś głowę tak, że zobaczyłem, że jedno oko masz
tak jakby… - zastanowił się chwilę szukając odpowiedniego określenia –
zamglone. Dlatego założyłem, że nie widzisz na nie – wyjaśnił jakby
przepraszająco, choć w jego spojrzeniu dostrzegłem niemiłe zaskoczenie
moim zachowaniem.
- Sorry Szefie, ja po prostu… - zmieszany
opuściłem nieco uszy. Wiedziałem, że popełniłem pierwszy błąd, więc
trzeba było jakoś zatrzeć złe wrażenie. – Nikt nigdy nie zwracał uwagi
na takie szczegóły, nigdy nikt nie pytał. Znajomości zawsze ograniczały
się do niezbędnych informacji, takich jak „ile biorę” i „czy na pewno
jestem skuteczny”, ale nie do tego, czy jestem w stu procentach sprawny.
Dlatego gdy powiedziałeś, że się domyśliłeś… – zawiesiłem głos
pozwalając mu dokończyć:
- …Poczułeś się zagrożony – kiwnął powoli głową w zadumie.
Potwierdziłem
cicho, czując rosnące zażenowanie. Obawiałem się, że opuszczę sforę
szybciej, niż do niej naprawdę dołączę. Inversio nie sprawiał wrażenia
szczególnie złego, a raczej skonfundowanego.
- Co miałeś na
myśli mówiąc „ile bierzesz”? – zapytał z nieobecnym wyrazem pyska. Gdy
powtórzył me słowa zdałem sobie sprawę, jak dwuznacznie musiały
zabrzmieć dla kogoś niewtajemniczonego.
- Pod pseudonimem Moon Knighta działam jako skrytobójca – odparłem niepewnie.
- Jesteś w tym dobry?
-
Przez pierwszy rok niektórzy mieli wątpliwości co do mojej
skuteczności, ale od jakiegoś czasu jestem rozpoznawany jako jeden z
lepszych – mruknąłem wymijająco.
Ponownie skinął łbem i powoli
ruszył dalej, a ja podreptałem za nim, pozostając pół kroku w tyle. Po
dłuższej chwili po moich łapach zaczął rozchodzić się kłujący ból.
Wiedziałem, że prędzej czy później kończyny odmówią mi posłuszeństwa –
tego dnia szedłem znacznie dłużej niż zazwyczaj, bo nocny postój
skróciłem z kilku godzin na napicie się i obgryzienie jakiejś kości, po
czym ruszyłem dalej. Zacisnąłem mocno zęby i szedłem dalej, nie mając
zamiaru odpuszczać.
Wkrótce szum wody stał się wyraźniejszy i
naszym oczom ukazał się potok. Inversio bez słowa skręcił w jego
kierunku, a ja posłusznie za nim, wiedząc, że muszę zebrać kilka
dodatnich punktów. Basior nachylił się i zaczął pić, co przypomniało mi,
że przecież od dawna nie gasiłem pragnienia, więc zamoczyłem przednie
łapy w lodowatej wodzie i jąłem chłeptać.
Woda przyjemnie
obmywała mi kończyny łagodząc nieco ból. Wyjątkowo frustrującym był
fakt, że mimo wielomiesięcznej wędrówki, to mój organizm kiepsko to
znosił.
- Idziemy dalej? – Zapytał Szef łagodnie, jakby rzucając w niepamięć incydent sprzed kilku chwil.
- Pewnie – zgodziłem się słabym głosem.
Wędrowaliśmy
dalej przez - nie sposób się nie zgodzić – piękne tereny watahy, lecz
nie byłem w stanie się nimi zachwycać, resztkami sił zmuszając się do
marszu. Gdybym był bardziej uważny, gdybym patrzył na drogę, wówczas
pewnie zauważyłbym duży, wystający nad ziemią korzeń. Niestety, nie
byłem uważny i nie patrzyłem, gdzie stawiam łapy. „Przykląkłem” na lewej
przedniej, cudem znajdując dla drugiej oparcie. Tylko dzięki temu, że
nie upadłem i zadem, udało mi się wstać, choć z trudem. Tym razem jednak
nie udało mi się powstrzymać jęku bólu.
Inversio? Sigmusiowi łapki odpadają :c
+20 p. (791 słów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz