Samica stała przede mną niby zdechła... ykhm, zmokła kulka futra. Jej długa sierść nagle oklapła, poprzyklejała się do łap, przemakając do suchej nitki. Natrętna wadera odkaszlnęła porządnie, starając się wykrztusić deszcz, który mimo wszystko napadał jej do pyska. Fuknąłem z rozbawieniem, po czym otrzepałem się z premedytacją, starając się dać samicy do zrozumienia, że ja tu stoję całkowicie suchy, a ona nic nie może mi zrobić.
Jednak ona była naprawdę niemożliwa, upierdliwa, chociaż przewidywalna. Od razu gdy sprowadziłem na nią deszcz, przyszła mi do głowy pewna myśl, że wadera zechce się na mnie zemścić. Oczywiście, nie uwzględniając faktu, że ten deszcz został przywołany moją mocą, stanęła do mnie bokiem i otrzepała się. Deszcz zatrzymał się w niewielkiej odległości ode mnie i spłynął kropelkmi w dół, zaraz potem wsiąkając w ziemię, jakbym miał na sobie niewidzialny pancerz ochronny. Dusząc w sobie zadowolenie patrzyłem na zszokowaną i zirytowaną minę Shivy, jakim to imieniem mi się przedstawiła.
- Przestań za mną chodzić - powiedziałem chłodnym, rozkazującym tonem, wiedząc jednak, że wadera raczej się mnie nie posłucha. Zdaje się, że bardzo lubiła działać na własną rękę.
- Dlaczego? - tak jak myślałem, nadal upierała się przy swoim. Z determinacją i konsternacją przeplatającymi się na jej pysku patrzyła na mnie zdziwionymi ślepiami wyraźnie żądającymi odpowiedzi.
- Bo nie lubię towarzystwa - wycedziłem przez zęby, dobitnie i wyraźnie. Zmniejszyłem rozmiar mojego kłębowiska chmur do jednego, czarnego obłoka o postrzępionych brzegach, któremu nakazałem padać cały czas tylko na samicę. Zgodnie z moim poleceniem, obfite, szumiące w locie strugi deszczu zaczęły rozbijać się o grzbiet i łeb Shivy, nie dając jej nawet najmniejszej szansy na wyschnięcie, podczas gdy mnie z lekka ogrzewały promienie wschodzącego słońca. Postanowiłem nie zwracać więcej uwagi na tego natręta, jakim była samica. W dodatku do głowy przyszedł mi pewien całkiem logiczny pomysł, a mianowicie jak najszybsze usunięcie się z terenów obcej mi watahy.
Bez dłuższego namyślania się nad swoim planem, uważnie rozglądając się po wilgotnym dosyć otoczeniu, ruszyłem w losową stronę, a słysząc za sobą szum deszczu lecącego z chmury lewitującej nad Shivą, przyspieszyłem kroku.
Shiva? Sherlock też nie jest z tych, co łatwo się poddają xd
+10 p. (413 słów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz