sobota, 27 maja 2017

Od Sigmy CD. Sherlocka

Muszę przyznać, że ten wilk wzbudzał we mnie bardzo mieszane uczucia. Jednocześnie chciałem go lepiej poznać, intrygował mnie, ale z drugiej strony ledwie powstrzymywałem się przed zaatakowaniem go. I najpewniej zrobiłbym to drugie gdyby nie fakt, że obaj cwałowaliśmy przez las z równą prędkością – jak z początku, gdy truchtaliśmy, byłem jedną długość za nim, tak teraz, mimo maksymalnej prędkości, ta odległość się nie zmieniała. On skręcał gwałtownie w bok – ja natychmiastowo robiłem to samo. Starałem się wyprzedzić go biegnąć jakimś skrótem, on umykał w przeciwnym kierunku.
Skąd on to wszystko wiedział? To znaczy, skąd on wiedział tyle o mnie? Zawsze pamiętałem wilki, z którymi miałem wcześniej jakąkolwiek styczność, a tego czarnego basiora zdecydowanie spotkałem po raz pierwszy. A to, co mówił o przebłyskach wspomnień? Byłem pewien, że to bzdura, a i tak mnie to speszyło. Warknąłem zdenerwowany i – nie wiem jakim cudem – zmusiłem łapy do jeszcze szybszego biegu. Czułem coraz większe zmęczenie, nie miałem aż takiej wytrzymałości jak mój cel, tyle że popełnił on pewien błąd – delikatnie odwrócił głowę i spojrzał na mnie kątem oka, co spowodowało, że dwa kolejne kroki postąpił wolniej od poprzednich.
Okazało się to być moją szansą. Bez zastanowienia złapałem czarnego za lewą tylną łapę na tyle mocno, by nie miał szansy utrzymać równowagi, ale i wystarczająco delikatnie, by go nie zranić… zbytnio. Zgodnie z moimi przewidywaniami basior upadł, tyle że i ja popełniłem jeden wyjątkowo głupi błąd – nie puściłem jego łapy gdy zaczął tracić równowagę. W efekcie tego obaj upadliśmy i przeturlaliśmy się kawałek. A raczej byłby to tylko kawałek, gdyby nie to, że tak się turlając znaleźliśmy się na krawędzi niewielkiego zbocza. I wtedy popełniłem jeszcze głupszy błąd od poprzedniego, a mianowicie spróbowałem wstać, co oczywiście uniemożliwił mi fakt, że mieliśmy zaplątane łapy.
Kto by się spodziewał, że czeka nas ekstremalna jazda w dół wzgórza, nie? Chociaż i tak mieliśmy szczęście, że nie wpadliśmy na żadne drzewo czy kamień, bo wtedy mogłoby być naprawdę boleśnie. Fartem dla mnie, tą turlankę skończyłem leżąc na nieznajomym, a nie pod nim; pomińmy fakt, że zapewne był on przynajmniej równie poobijany, co ja.
Poderwałem się na równe łapy i nie zwlekając ani sekundy chwyciłem czarnego samca za szyję, gotów w każdej chwili rozszarpać mu tętnicę. Basior posłał mi nienawistne spojrzenie, które od razu odwzajemniłem.
- N-nie zrobisz te-tego – wycharczał z trudem. Och, czyżby ktoś nie mógł oddychać?
Jakby chcąc udowodnić mu, kto teraz ma przewagę, jeszcze mocniej zacisnąłem zęby, ale wciąż nie na tyle, by rozciąć gardziel Pana Wielce Utajnionego. Tyle że… Tyle że teraz, gdy chwilę się zastanowiłem, miał on rację - nie pozbawię go życia. Przynajmniej nie w tej chwili. Z drugiej jednak strony, przecież nie wolno tak się wstrzymywać, a już od jakiegoś czasu nie zabiłem nikogo – a jednak brak zleceń może być uciążliwy. Z zaskoczeniem odkryłem, że jednak lubiłem być skrytobójcą. Nie zawsze bo nie zawsze, czasami nie do końca chciałem zabijać jakiś cel, ale przecież skoro dobrze płacą, to nie ma co odmawiać. Aż mi się przykro zrobiło, że nikt jak na razie nie wynajął mnie do żadnej roboty.
Z rozmyślań wyrwał mnie świst, z jakim niebieskooki wilk oddychał. Niechętnie puściłem jego gardło i zszedłem z niego, siadając obok. Zwiesiłem głowę i prychnąłem cicho. Słyszałem, jak NieZdradzęCiMojegoImienia również się podnosi i oddycha głęboko. Siedzieliśmy przez chwilę obok siebie w kompletnym milczeniu. Czarny był wściekły, czułem na sobie jego świdrujące spojrzenie, ale zajęty byłem uspokajaniem oddechu po długiej pogoni i wypluwaniu resztek sierści.
- Mówiłem, że mnie nie zabijesz – odezwał się w końcu z nutką dumy w głosie. – No i masz kiepską kondy…
- Stul psyk, do cholery –przerwałem mu zdenerwowany.
Kolejne chwile milczenia. Korony drzew szumiały w górze, pojedyncze promienie słońca przebijały się przez liście, ptaszek kwilił… Odetchnąłem mocno, po czym podniosłem głowę i spojrzałem na wilka, który też na mnie patrzył, z niechęcią bo niechęcią, ale przynajmniej nie uciekał.
- Słuchaj, domyślam się, że cię nie przekonam, ale należenie do grupy nie zawsze jest złe. Nie wiem jakie były twoje poprzednie sfory, ale… – westchnąłem ciężko – ale ta wataha nie jest zła. Może jednak zastanowisz się, zanim opuścisz te tereny?
Basior wciąż milczał lustrując mnie chłodnym wzrokiem. Moje uszy mimowolnie oklapły, bo byłem pewien, że nie ma szans, żeby z nim porozmawiać. Nigdy bym się nikomu do tego nie przyznał, ale naprawdę, naprawdę chciałem go poznać.
Wstałem i spojrzałem w kierunku, z którego przybyliśmy.
- Mam nadzieję, że twoja łapa jest cała – mruknąłem ponuro.

Możesz mnie za to nie lubić, ale mnie się nawet podoba xd
+20 p. (744 słowa)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz