Propozycja Inversio co najmniej mnie zaskoczyła, ale nawet nie
zadałem sobie trudu, by to ukryć. Patrzyłem na niego niepewien, jak
powinienem zareagować. Nie wyglądało na to, żeby basior żartował, ale
wciąż pozostawało pytanie: czy mogę mu zaufać?
Była też druga
kwestia – nigdy nie należałem do prawdziwej watahy. Moja rodzina? Tylko
matka, ojciec i rodzeństwo z tego samego miotu, bo starsze odeszło w
swoją stronę lub zginęło. Z bólem przypomniałem sobie dzień ukończenia
treningu, kiedy jedyny żyjący rówieśnik pokonał mnie w finałowej
potyczce, tym samym skazując na…
Potrząsnąłem głową, by pozbyć
się tego wspomnienia. To nie była najlepsza chwila na takie myśli.
Wataha, wataha, skup się, Sigma.
Jest ich dopiero trójka, a
co za tym idzie Alfa musi być choć trochę zdesperowany. Najpewniej też
nie są sforą zbyt długo, w przeciwnym razie razem decydowaliby o tym,
czy można zaufać komuś takiemu jak ja. Znaczy… Decyzji nie podejmowałby
jedynie Alfa, tak przynajmniej mi się wydawało. Ach, rzeczywiście, nie
ma to jak wdawać się w polemikę społeczności, o której praktycznie nie
ma się pojęcia. Brawo Dante, plus pięć punktów do logicznego myślenia!
Czerwonooki
nie był do mnie wrogo nastawiony lub był świetnym aktorem, jednak
wolałem, żeby prawdą okazała się ta pierwsza opcja, bo w przeciwnym
razie miałbym na sumieniu wilka, na którego nie było zlecenia.
- Więc? – z zamyślenia wyrwał mnie nieco zniecierpliwiony głos Inversio.
- J-ja… - zająkałem się i obrzuciłem wzrokiem otoczenie.
Wysokie
drzewa, soczyście zielona trawa, unosząca się woń zwierzyny łownej,
szum wody. Miejsce wręcz wymarzone pod watahę. Pozostawała kwestia mego
charakteru, bo wiedziałem, że nie jest on zbyt łatwy. Najwyżej mnie
wyrzucą. A jeśli źle się będę tam czuł? Odejdę, tak jak kiedyś.
Postąpiłem
krok to przodu i z trudem powstrzymałem jęknięcie z bólu, którym
promieniowały moje łapy. Sapnąłem niezadowolony wiedząc, że jeśli
odejdę, to nieprędko znajdę kolejną sforę do której będę mógł dołączyć, a
może nawet nie dożyję kolejnej okazji.
- Czyli nie? – mruknął jakby z nutą zawodu czarno-biały wilk, pewnie długie zwlekanie z odpowiedzią traktując jako odmowę.
- Nie, nie. Chętnie dołączę – powiedziałem szybko obawiając się, że już za późno. Jak się okazało – nie było.
- Witaj więc w Watasze Milczącego Przeznaczenia – oznajmił Inversio przyjaznym tonem.
Uśmiechnąłem
się do niego blado czując niejaką ulgę, że – być może – choć na chwilę
będę mógł być częścią czegoś większego. Że wreszcie będę mógł komuś
zaufać.
- Słuchaj… Szefie – zdecydowałem się zadać
pewne nurtujące mnie pytanie – jak mam się do ciebie zwracać? Inversio?
Alfo? Szefie? – przekrzywiłem łeb w prawo tak, że grzywka z lewego,
przeleciała na ślepe oko. Przy okazji trzeba będzie mu jakoś powiedzieć o
tej wadzie, a także tej drugiej, ale wszystko w swoim czasie. Na razie
jednak patrzyłem na basiora pytająco, mając cichą nadzieję, że nie
będzie zły za „Szefa”.
Inversio? Idę łykać Ibum, nigdy więcej pisania z chorobą, co za shit XD
+10 p. (463 słowa)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz