Westchnąłem ciężko i odkaszlnąłem, zaczynając nucić cicho jakąś melodię, którą wymyślałem naprawdę na poczekaniu. Nie zwolniłem kroku, nie opuściłem łba, ani nie położyłem po sobie uszu, słysząc w pobliskich krzakach szelest. Popatrzyłem tylko na zarośla kątem oka, gdy je mijałem, dostrzegając wśród gęstych, zielonych liści oczy wadery. Niezauważalnie się wzdrygnąłem, ale utrzymując równe tempo truchtu, podążałem wychodzoną ścieżką dalej. Jeżeli dopisze mi szczęście, nie spotkam tu żadnego wilka z wyższych stref hierarchii watahy.
Znów szelest, nierównomiernie stawiane, ostrożne kroki gdzieś za mną. Ta sama wadera, która mnie obserwowała, szła teraz zapewne moim tropem, myśląc, że jej nie widzę. Nie odwracałem się na trzaski gałązek, ale sam zręcznie je omijałem, wydłużając od czasu do czasu stawiane kroki. Lawirowałem między drzewami, jakbym coś obserwował, a w rzeczywistości zastanawiałem się, czy po takich manewrach samicę nie znudzi szpiegowanie mnie i po prostu nie odejdzie w swoją stronę.
Problem tkwił w tym, że mogła to być specjalnie wyszkolona wilczyca, prawdopodobnie szpieg, strażnik lub zwiadowca. Nic nie stanęłoby jej na przeszkodzie, żeby donieść na mnie do przywódcy lub przywódców watahy, Alfy lub pary Alfa. Właściwie, to nie miałem nic do stracenia, ale wolałem uniknąć bliskiego spotkania z wyżej postawionymi osobnikami.
Chociaż z drugiej strony, dołączenie do tego małego stada w niczym by mi chyba nie przeszkodziło, a mógłbym zaprzestać ciągłej tułaczki po świecie i osiedlić się na stałe w jednym miejscu. Mój porządnie utrzymywany status samotnika także raczej nikomu by nie zawadzał, zwyczajnie trzymałbym się na uboczu i nie wchodził nikomu w drogę, jakby mnie tu nie było, albo byłbym tu zupełnie sam. Może trochę bym na tym i zyskał, znalazł jakiegoś towarzysza, choć takowy nie był mi zupełnie do niczego potrzebny.
Kolejny szelest, jeszcze jeden trzask suchej gałązki. Skąd na wilgotnych terenach wzięły się suche gałązki? No cóż, to już kłopot Matki Natury, gdzie co układa. Fuknąłem cicho i potrząsnąłem łbem, po czym bez wahania wbiegłem na wodzie. Usłyszałem za sobą plusk, a potem kilka następnych, lecz zatrzymałem się dopiero na przeciwległym brzegu, kilka metrów od miejsca, do którego najdalej sięgała woda. Już po chwili usłyszałem zmęczone dyszenie, kasłanie i plusk, który towarzyszył wyjściu z wody.
- Jak długo zamierzasz mnie jeszcze śledzić? - spytałem bez przekonania, pocierając nieznacznie poduszkami łap o trawę, żeby je jako-tako osuszyć.
Jakaś wadera?
+ 10 p. (450 słów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz