sobota, 13 maja 2017

Od Sigmy CD. Inversio

Przez dłuższą chwilę obserwowałem czujnie Inversio. Wyglądał na śpiącego, ale nie miałem pewności. Intrygował mnie ten samiec, czułem dziwną chęć poznania go lepiej. Co mnie w nim interesowało? Może to opanowanie, może troska, a może… Może zwyczajnie mi imponował? Tak, to było bardzo prawdopodobne. Nigdy w życiu nie miałem do czynienia z kimś podobnym do niego. Jednocześnie ostrożny i łagodny, tajemniczy i budzący zaufanie.
Ziewnąłem ledwie rozwierając pysk, podkuliłem przednie łapy pod brzuch i ogonem zakryłem nos. Zamknąłem oczy, i chociaż usilnie starałem się nie usnąć, w końcu oddałem się w objęcia Morfeusza.
~*~
Wszędzie panował Mrok. Nie widziałem, dokąd biegnę, gdzie stawiam łapy, lecz pędziłem najszybciej, jak byłem w stanie. Grunt zdawał się lepki, przy każdym kroku rozbrzmiewał dźwięk, jaki towarzyszy brodzeniu w błocie, a jednak nie czułem wilgotności na kończynach.
Szybciej, szybciej, szybciej!
Powietrze z każdą chwilą gęstniało, śmierdziało okropnie. Czułem, jak brud lepi się do mojego wywalonego języka, drażni gardło, szczypie w oczy. Coraz trudnej było mi się poruszać, zupełnie jakby powietrze chciało mnie tu zatrzymać, jakby stało się jakąś cieczą.
Zacząłem się dusić, Mrok przenikał wprost do mojego umysłu, zadawał kłujący ból. Sapnąłem wściekle, rzuciłem mocno do przodu i wypadłem z tego przeklętego miejsca.
Stałem na polanie, a raczej na jej wciąż żarzących się szczątkach. Serce zabiło mi mocniej, bo doskonale wiedziałem, gdzie i kiedy się znajduję. Z podkulonym ogonem ruszyłem przed siebie, rozglądając się uważnie. W końcu ich dostrzegłem. Czarny basior, na którego lewym oku lśnił biały symbol słońca odchodził w kierunku lasu. Srebrna wadera z czarną gwiazdą na czole stała tuż przed i młodym, szarym wilkiem. Podrośnięty szczeniak leżał na spalonej ziemi i oddychał ciężko, zlęknionymi, niewidzącymi oczyma patrząc w kierunku matki, która coś doń mówiła.
Po chwili po lewej stronie łba leżącego rozbłysło światło, a na jego oku pojawił się ciemnoszary księżyc. Znów zaczął widzieć, przynajmniej na to jedno ślepię. Wadera zaczęła się oddalać, a młody krzyknął za nią. Spróbował wstać, jednak zwęglone przednie łapy natychmiast się pod nim ugięły. Jęknąłem cicho, gdy powietrze rozdarł pełen bólu krzyk.
Usłyszałem czyjeś kroki. Spojrzałem w kierunku, z którego dochodził ów dźwięk. W stronę szczeniaka szedł dorosły już szary wilk. Czarne bandaże na jego przednich łapach były brudne od krwi, tak jak cała jego poszarpana sierść. Zatrzymał się tuż przed młodszym sobą i nastąpił na jego łapę. Nachylił się i z psychopatycznym uśmiechem wyszeptał coś do jego ucha. Ich spojrzenia na chwilę się spotkały. Z oczu starszego bił obłęd, a z lamp szczeniaka płynęły łzy.
Nagły podmuch wiatru sprawił, że ranny szczeniak zaczął rozmywać się w powietrzu. Zamknął oczy i całkowicie zgasł.
Wtedy psychopata ruszył w moim kierunku. Zatrzymał się dosłownie krok przede mną, tak, że niemal stykaliśmy się nosami.
- Witaj, Sigmestio Dantiero.
- Moon Knight.
- Twoja kolej, Sigmo.
- Nie, przyjacielu. Nie moja – pokręciłem głową.
Wilk wyglądał na przerażonego. Jego sylwetka zaczęła powoli blednąć. I choć wkrótce zniknął, wiedziałem, że nadal we mnie siedzi.

~*~ 
Poderwałem łeb i rozejrzałem zdezorientowany. Przez chwilę nawet nie pamiętałem, gdzie się znajduję, dopóki nie natrafiłem spojrzeniem na wciąż leżącego Inversio. Długo spałem? Wzniosłem głowę ku górze i spojrzałem w niebo. Nie, to nie była długa drzemka, słońce stało niewiele niżej, niż wcześniej.
Usiadłem i zamyśliłem się na chwilę. Nierzadko śniłem o dniu walki z ojcem, jednak Moon nigdy wcześniej się nie pojawiał. Zmarszczyłem nos w konsternacji. Czy ta mara miał jakieś znaczenie?
- Odpocząłeś? – usłyszałem za sobą głos Szefa.
Wstałem i otrzepałem się, by całkiem się rozbudzić, po czym odpowiedziałem cicho, dokładnie unikając jego wzroku:
- Tak. Możemy iść dalej.

Inversio? Zupełna pustka we łbie .-.
+15 p. (583 słowa)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz