Bardzo ciekawa z resztą okazja, bo choć jako Alfa sam siebie mogę tymczasowo zwolnić z obowiązków, tak tym razem także inne wilki dostały ten jakże oryginalny przywilej. Pogoda była nawet znośna, było dosyć ciepło i wiał lekki wietrzyk, powodujący u mnie odczuwanie niejakiego chłodu, co jednocześnie było przyjemne i denerwujące.
Sam maj, jako miesiąc, nie był wcale jakąś... wielką okazją. Możnaby powiedzieć, że dzień jak co dzień, tyle tylko, że maj to miesiąc, a nie dzień. Jeszcze niedawno nagie gałęzie dopiero pokrywały się zielonymi pączkami, a teraz, gdy rozglądam się wokoło, dostrzegam wszędzie fale zieleni, bieli i pudrowego różu zalewające świat naprzemian z tonami jaskrawej żółci pojawiającej się w trawie i na wysokich, mocno rozgałęzionych krzewach. Gdzieniegdzie dostrzec można było także błękit, fiolet, czerwień i inne abstrakcyjne kolorki, których istnienie z jakiegoś powodu nie zostało jeszcze wyjaśnione.
~*~
Przeciągnąłem się wygodnie, nie mogąc znieść tego dziwnego uczucia w kościach, że jest się nierozciągniętym, zupełnie zastałym, ospałym. Ziewnąłem potężnie, strzelając kręgami w moim długim kręgosłupie, po czym machnąłem parę razy ogonem w powietrzu, potem zamiotłem nim ziemię, a na koniec wolnym krokiem ruszyłem przed siebie, zastanawiając się, co zrobić przez te trzy dni wolnego. Nic kreatywnego lub konstrktywnego nie przychodziło mi do głowy, toteż postanowiłem ułożyć sobie specyficzny i... nie do końca ułożony czy też jednolity plan dnia.
Pobiegłem żywym truchtem w stronę potoku, nie potrafiąc znieść myśli, że miałbym kompletnie nic nie robić przez te parę dni wolnego, kompletnego spokoju i totalnego luzu. Entowie od dawna się mną nie interesowali, żyłem raczej samotnie, pomijając fakt, że miałem watahę. Małą i nieliczną, bo działającą w ukryciu, ale zawsze to coś. Niewielka wilcza społeczność potrafiła zdziałać cuda. Podobno, bo raczej nie ze mną. Nadal zbytnio się na nich nie otwierałem, chociaż powinienem być bardziej wyrozumiały jako Alfa.
Nawet się nie zorientowałem, kiedy działając w automatycznym trybie położyłem się na złotym piasku i zamoczyłem łapy w chłodnej wodzie ślizgającej się na szarych, gładkich od silnego prądu i wieloletniego istnienia tego strumienia kamieniach. Właściwie nic nowego, a jednak kojący śpiew ptaków docierający do mych uszu cały czas sprawiał, że do mojego zmęczonego umysłu powracała myśl, że oto mam majówkę, święto, a jednocześnie nie święto, w którym mogę robić co tylko dusza zapragnie i nie mam obowiązku chodzenia na zwiad.
Westchnąłem głęboko, wyciągając łapy jeszcze dalej przed siebie i drażniąc się z mała rybką, która wcale nie chciała dać się ponieść prądowi rzeki, zamiast tego pływała w kółko między moimi łapami.
Zamiotłem ogonem ziemię, przewracając się na plecy i gapiąc się w błękitne niebo. Jeżeli tak spędzę całą majówkę, to chyba zwariuję. Chociaż z drugiej strony, leżenie z uszami odwróconymi w stronę potoku i wsłuchiwanie się w jego szum poprzeplatany śpiewem ptaków było całkiem przyjemne...
ZALICZONE! :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz