Słońce świeciło pełnią siebie, ogrzewając wilgotną jeszcze od rosy trawę, na której właśnie się przeciągnąłem. Przez błękitne niebo przesuwały się powoli poszarpane, śnieżnobiałe obłoczki o mnóstwie fantazyjnych kształtów. Zdecydowanie nie zapowiadało się na deszcz, a wręcz przeciwnie. Może ten dzień będzie jednym z tych, które zapowiadają szybsze nadejście lata? Wiatr gnał niespiesznie ze wschodu na zachód, wywołując cichy szelest szarganych nim gałęzi drzew. Wyjątkowo przyjemny klimat, jeżeli chodzi o poranny spacer.
Na tenże spacer postanowiłem właśnie ruszyć. Łapa za łapą, niewiele myśląc, wbijając zaspany wzrok w piękno lasu zajmującego całe otoczenie dookoła mnie, wywędrowałem spod drzewa, u którego stóp zwykłem spać, po czym skierowałem leniwe kroki w losowo wybraną stronę. Spacer przebiegał spokojnie, lecz w pewnej chwili nabrałem takiego dziwnego uczucia, że jestem przez kogoś obserwowany.
Nagle drogę przeleciał mi cień z długim ogonem, o dwojgu błoniastych skrzydeł. Wzdrygnąłem się mimowolnie i cofnąłem o krok. Zaraz potem tuż przede mną pojawiło się dziwne, obce mi stworzenie koloru ciemnofioletowego z martwą wiewiórką w pysku. Zamarłem w bezruchu, obserwując stwora. Był to chudy, patykowaty... koń? Znaczy się, ogólnie budową i wyglądem przypominało nienaturalnie chudego konia, sama skóra i kości, jednak było coś, co ową bestyjkę od konia różniło. Po pierwsze: skrzydła. Wielkie, błoniaste, rozłożone na boki, jak u nietoperza. Po drugie: ogon, który był częściowo pokryty łuską. Po trzecie zaś, a także ostatnie, łeb tegoż stworzenia przypominał głowę młodego smoka. Oczy jego były zupełnie białe, zapewne stwór był ślepy, a mimo to miałem wrażenie, że patrzy na mnie mądrym wzrokiem.
Popatrzyłem na stworzenie zszokowany, a w myślach przewinęły mi się opowiastki Tekoro, mojego dawnego opiekuna, Enta. Czyżby stojący przede mną potworek był... Raptozem...? Raptoz jest gatunkiem zagrożonym wyginięciem, podobno zostało tylko kilka osobników, a jeden z nich... jeden z nich zamieszkuje nasze tereny!
Koniopodobny stwór podrzucił do góry trzymaną w pysku rudą wiewiórkę, po czym połknął ją w całości. Poczułem, że szczęka odmawia mi posłuszeństwa i opada w dół. Pysk zwierzęcia wyposażony był w dwa rzędy krótkich, ale i niemal nienaturalnie ostrych zębów. Po chwili Raptoz wypluł na ziemię resztki futra wiewiórki w kolorze żarzącego się ognia, a ja odruchowo cofnąłem się o krok.
Stworzenie podeszło do mnie bliżej, chociaż może trafniejsze byłoby z mojej strony określenie „przykłusowało”. Nie chcąc go płoszyć ani dezorientować, zwyczajnie spojrzałem mu w białe oczy, ale nie ruszyłem się z miejsca, nawet nie drgnąłem.
- Czyli... jednak jesteś Raptozem... - wyszeptałem, a przedstawiciel tego jakże rzadkiego gatunku zniżył ku mnie swój smoczy łeb, po czym z jego gardła wydobył się jakby pomruk zadowolenia, a zaraz po nim... usłyszałem słowa, jakimi ja sam potrafiłem się doskonale posługiwać.
„Ano, jestem” - wyczytałem z uśmiechu, który zagościł na pysku stworzenia, a przynajmniej z czegoś na jego kształt. Nie spodziewałem się, że tak łatwo odczytam jego emocje.
- Nie spodziewałem się, naprawdę... że cię tu spotkam - stwierdziłem zagubiony. Zupełnie nie odnajdywałem się w sytuacji.
„Mnie się nie tłumacz” - wyrażał w tej chwili jego pysk. Raptoz podszedł do mnie od boku i pogładził mnie swym ciemnofioletowym łbem. Czy to miało oznaczać, że... chce mi towarzyszyć?
- Mieć Raptoza za towarzysza byłoby dla mnie zaszczytem - powiedziałem w kierunku stworzenia, które w odpowiedzi znów wydobyło z siebie coś w stylu pomruku zadowolenia. - Czyli tak? - upewniłem się, a moje słowa spotkały się z tym samym gestem ze strony Raptoza.
To najlepsza rzecz jaka mnie w życiu spotkała!
- Nazwę cię Crebain - szepnąłem, a błony z boków łba Raptoza poruszyły się wyraźnie. Przysiadłem na zadzie i wyciągnąłem łapę w kierunku mojego nowego towarzysza, który przystawił do niej swój dumny łeb. Ja to mam szczęście! Czegoś takiego w życiu bym się nie spodziewał!
ZALICZONE!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz