sobota, 13 maja 2017

Od Sigmy (do Sherlocka)

Należałem do watahy już od kilku dni, lecz wciąż nie poznałem zbyt wielu jej członków. Szczerze powiedziawszy, znałem jedynie Inversio. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że taki stan rzeczy szczególnie mi przeszkadzał. Znaczy, poznać imiona, mniej-więcej zorientować się, kto jaki ma charakter i wrócić na ubocze.
Postanowiłem przejść się trochę, może złapię jakieś zlecenie, albo po cichu pozbędę się tego parszywego rosomaka, który zaatakował mnie dzień wcześniej i pozbawił jedzenia. Słabo się wtedy czułem, poza tym, ten gnojek zaczaił się na mnie od ślepej strony, skradał się pod wiatr, a szum ulewy, która wtedy trwała, zagłuszył jego kroki. Gdy zdałem sobie sprawę z jego perfidnego czynu, znaczy podejścia od prawej, wyrównanie rachunków stało się wręcz priorytetem numer jeden. Nie tylko ze względu na dumę, która przecież ucierpiała, ale i zwykłej przyzwoitości oraz zasady – nikt nie podchodzi bez uprzedzenia z prawej.
Pochwyciwszy trop, ruszyłem za nim żywym kłusem. Lawirowałem między drzewami dokładnie po śladach rosomaka. Głupie zwierzę, nawet nie próbowało zatuszować swej obecności, wręcz przeciwnie. Ocierało się o drzewa, ostrzyło o nie pazury, znaczyło je, jakby bawiąc się tym, że będę chciał zemsty; nie pomyślało jednak, że nie zawsze warto tak się chełpić.
Z zamyślenia wyrwało mnie potężne uderzenie, przez które zarówno ja, jak i sprawca, straciliśmy równowagę i upadliśmy na ziemię. Po krótkiej chwili kompletnego oszołomienia poderwałem się ze złowrogim pomrukiem i spojrzałem wściekle na winowajcę.
Okazał się być nim szczupły, (znowu) wyższy ode mnie czarno-szary basior. Nie, on był całkowicie czarny. Nie sądziłem, że ten kolor ma aż trzy stopnie nasycenia. Samiec poniósł na mnie spojrzenie zimnych, lodowo błękitnych oczu, po czym warknął:
- Uważaj, jak łazisz.
- Słucham?! – Otworzyłem szerzej oczy z zaskoczenia. – Przecież to ty na mnie…!
- Tak, tak. Przesuń się – burknął chcąc mnie wyminąć, jednak ja zastąpiłem mu zdenerwowany drogę.
- Słuchaj, nie wiem, kim jesteś, i szczerze niewiele mnie to obchodzi, ale...
- Ja za to wiem, kim jesteś ty. Rodzice umarli czy cię opuścili? – Zapytał przechylając łeb na bok. Położyłem po sobie uszy, skonfundowany. – Ach, ojciec. Nie najlepsza relacja, mam rację? Mama była całkiem w porządku, ale nie mogła sprzeciwić się swemu partnerowi. Wiele z twojego rodzeństwa straciło życie? Pewnie więcej niż połowa – umilkł na chwilę, po czym stwierdził: -Jesteś Asasynem. – I nie czekając na moją reakcję, ruszył w nieznanym mi kierunku.
Przez chwilę tępo patrzyłem w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał, i analizowałem jego słowa. Skąd on… Jak… Przecież… W głowie rodziło mi się coraz więcej pytań; z każdym kolejnym czułem, że odpowiedzi są coraz bardziej poza moim zasięgiem. Odwróciłem się gwałtownie i w oddali dostrzegłem tajemniczego basiora. Rzuciłem się za nim pędem, chcą uzyskać chociaż kilka odpowiedzi, chociaż dowiedzieć się, jak brzmi jego imię i czy należy do watahy, i skąd jest, skąd wie, dlaczego...
- Za-zaczekaj! – Zawołałem orientując się, że nie mogę nadążyć.

Sherlock? Ship-ship?( ͡° ͜ʖ ͡°) (a tak serio, to to jest beznadziejne .-.)
+10 p. (472 słowa)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz